Depresja Szaleńca czyli jak umierają Poeci...
Depresja Szaleńca czyli jak umierają Poeci...
Dwa piwa i kiwa... no może po trzecie?
A potem na kibel i rzygam... przecież wolno Poecie
I nic, we mnie nie musi, być całkowicie normalne
No przecież jestem Poetą!... dobrze, więc lecę po czwarte
Po piątym o wszystkim zapomnę, przy szóstym zacznę pamiętać
Na końcu zapewne zwątpię... by rano przed niczym nie klękać
A jeśli umrę po cichu, w amoku lub podczas kaca
Na pewno będzie mi lżej, bo stamtąd się już nie wraca
Popłynę w przestrzeń bez uczuć, gdzie wiara nie jedno ma imię
Utopię się pośród chorób...zabiję...zabiję...zabiję
Ranek... pobudka...
Więc jednak żyję, suchoty tego wyrazem...
Więc jednak się nie zabiłem?
Więc jednak możemy być razem?!





